Pielgrzymka rowerowa 2013
Dzień XXVIII
Monte do Gozo – po chyba pierwszej naszej mszy świętej w wersji hiszpańskiej w dobrych nastrojach kładliśmy się spać. Jutro, znaczy się dziś, a dokładnie wczoraj zapowiadało się spokojnie /relację piszę w sobotni poranek stąd przesunięcie w czasie/. Kuchnia otwierana była o 6.30 więc i wstanie przesunięte, ale gdzie tam! Po tylu dniach musztry o 6.00 byliśmy na nogach. Start jednak bez rewelacji, mgła, zimny poranek no i wszechobecna „płaska Hiszpania” stąd natargaliśmy kilometrów w górach że ho ho. Tylko ta świadomość, że z każdym wzniesieniem, za każdym zakrętem drogi czy przejechaną miejscowością informacja SANTIAGO 103…89…62… dziwnie dodaje siły i kręci się jakoś inaczej. Ostatnie pieczątki w napotkanych kościółkach, widoki Galicji to w chmurach to w słońcu, podjazdy, zjazdy… Wszystko bledło wobec jednego: DZIŚ MOŻEMY BYĆ W SANTIAGO! Na Monte Dogozo zameldowaliśmy się o 14.00 to przyjemne polskie alberge gdzie chcemy spędzić następne 3 dni. Ostatnie mięsko Made in Magda’Traper i obiad był gotowy. Z alberge do samego sanktuarium raptem 6 km, nie muszę Wam Kochani zatem tłumaczyć, że żadna siła nie była w stanie powstrzymać nas przed tym ostatnim super etapem jazdy na czas, zwłaszcza, że gruchnęła wiadomość o mszy dla pielgrzymów z użyciem Botafumeiro /sławnego trybularza – kadzielnicy rozpalanej i huśtanej po sam sufit naw bocznych kościoła/. Na placu byliśmy o 17.40… Trudno to opisać: były zdjęcia, uściski, gratulacje, potem wspólna msza święta… Nasze CAMINO jest już w SANTIAGO DE COMPOSTELA!
Ps. Dajcie mi chwilkę na uporządkowanie myśli, a nie jest łatwo proszę mi wierzyć… Może z datą jutrzejszą co ?! Cdn. Acha! Właśnie idziemy na kolację z Guillermo… Będzie morsko!